Hong Kong i Wietnam – z tych miejsc póki co Kenya Airways rezygnuje. Przewoźnik ocenił te połączenia za mało rentowne i woli koncentrować się na rynku afrykańskim. Szuka innych tras, które pozwolą mu pokryć kontynent azjatycki.
Czwarta co do wielkości afrykańska linia chce zoptymalizować harmonogram lotów do Azji i zapowiada codziennie loty trasie Nairobi-Bangkok-Kanton. Kenya Airways należy do sojuszu SkyTeam. Członkowie tego aliansu obsługują ponad 170 krajów na całym świecie, docierając do prawie 930 lotnisk.
Przewoźnik ma zamiar skoncentrować się na większej liczbie połączeń w Afryce. Ich macierzysty kontynent ma silne perspektywy rozwoju i niewystarczającą wydajność na niektórych trasach.
Od 1 czerwca liniami kieruje Sebastian Mikosz, były szef LOT-u. Właściwie od początku swojej działalności musi borykać się w przejściowymi
kłopotami. Na przełomie lipca i sierpnia linie wstrzymały sporą liczbę operacji lotniczych, uniemożliwiając podróże osobom z wykupionymi już biletami. Kolejnym problemem jest spore zadłużenie przewoźnika. Chcąc realizować plan ratunkowy, operator przekazał akcje bankom, u których jest zadłużony. W czerwcu Financial Times poinformował, że aż 11 banków zgodziło się wstępnie zamienić większość pożyczonych 225 mln dolarów Kenya Airways na udziały.
Całkowity proces restrukturyzacji jest
wyceniany na 2,2 mld dol. Tyle potrzeba, by przekształcić dług kenijskiego operatora w kapitał własny i zapewnić mu źródła finansowania. Wciąż wisi jednak nad nim bankowy topór. Jeśli Bank Inwestycyjny w Kenii, Ecobank i Jamii Bora Bank nadal będą sprzeciwiać się planowi reorganizacji, może to prowadzić do załamania całej transakcji. Przewoźnik złożył zresztą petycję do Sądu Najwyższego w Kenii, aby zmusić banki do wsparcia restrukturyzacji. W uzasadnieniu stwierdził, że jest to sprawiedliwe i konieczne do zagwarantowania praw i istnienia linii lotniczych.