– Opóźniliśmy dostawę Boeingów 737 MAX 8 celowo. Chcieliśmy dać rynkowi czas, aby mógł przygotować się na te samoloty. Bardzo ciężko i drogo jest być tym pierwszym, który wprowadza nową maszynę na rynek – tłumaczy w rozmowie z Rynkiem Lotniczym prezes linii Enter Air, Grzegorz Polaniecki.
Emilia Derewienko, Rynek Lotniczy: Enter Air ma obecnie cztery bazy w Polsce. Planujecie tworzyć nowe w najbliższym czasie?Grzegorz Polaniecki, prezes linii Enter Air: W Polsce mamy bazy w Warszawie, Katowicach, Poznaniu i Wrocławiu. Za granicą stacjonujemy na lotnisku Charles de Gaulle w Paryżu, a oprócz tego sezonowo wykorzystujemy London-Gatwick, Manchester w Wielkiej Brytanii, w Hiszpanii – Valladolid, Tel Awiw w Izraelu i czeską Pragę. Przewagą naszego modelu biznesowego jest to, że jeżeli klient potrzebuje, abyśmy bazowali w danym miejscu samolot, to taką bazę możemy utworzyć w ciągu kilku miesięcy. Na razie nie mamy w planach niczego konkretnego, natomiast jesteśmy bardzo elastyczni i jakiekolwiek zawirowania na rynku nie powodują, że mamy z utworzeniem nowej bazy jakiś problem. To również jest doceniane przez klienta. Ewentualne zawirowanie na rynku dotyka bowiem nie tylko linii lotniczej, ale touroperatora i klienta indywidualnego, czyli pasażera. Kilka lat temu, klient który kupił wakacje w Egipcie, z powodu zawirowań politycznych nie mógł do tego kraju polecieć. Przyszedł więc do nas, aby tę trasę zamienić i – poleciał z nami do Maroka, Dubaju, na Cypr czy do Hiszpanii.
To dość ciekawe w kontekście Arabskiej Wiosny. Na skutek tych okoliczności z oferty wypadły takie miejsca jak Egipt czy Tunezja.Tak, Egipt był numerem jeden polskiego rynku, to był olbrzymi rynek. Nie odczuliśmy jednak tej straty ani finansowo ani operacyjnie – zamiana tras zajęła nam od 2 do 6 tygodni. Było oczywiście dużo pracy, ale wszystkie ręce na pokład i zmieniamy, dostosowujemy się, pomagamy – to jest również to, za co doceniają nasi klienci i partnerzy. Inne linie lotnicze, które mają bardziej sztywne harmonogramy, gdy dowiadują się, że coś złego dzieje się w danym kraju, najczęściej taką trasę kasują. My pasażerów nie zostawimy, bo ludzie nie mogą stracić wakacji.
Macie jakieś plany odnośnie samolotów szerokokadłubowych?Jeśli tylko rynek zamówi takie samoloty i będzie chciał zapłacić za samolot szerokokadłubowy, jesteśmy w stanie ściągnąć taką maszynę nawet w 3 miesiące. W tym momencie na rynku nie ma jednak takiego zapotrzebowania. LOT ma Dreamlinery, którymi obsługuje dany rynek i nie ma sensu robić jakiegokolwiek nadoferowania w tym segmencie, to byłoby biznesowo nieuzasadnione.
Pożegnaliście ostatniego Boeinga 737-400. Kiedy odbierzecie MAX-y?
Pod koniec 2018 roku powinny pojawić się u nas dwa pierwsze Boeingi 737-8 MAX. Na razie mamy zamówionych 6 maszyn. Będziemy testować, na ile ten samolot będzie opłacalny w eksploatacji. Producent zawsze zachwala swoje produkty, ale my podchodzimy do wszystkich deklaracji ostrożnie. Chcemy się sami przekonać czy samolot rzeczywiście jest hitem. Jeśli będzie, zamówimy więcej egzemplarzy tego modelu.
Dlaczego zdecydowaliście się na 737 MAX, a nie na przykład maszyny firmy Airbus?Zrobiliśmy przetarg i wygrał Boeing, a zaważyło na tym kilka elementów. Wygląda na to, że Boeing jest lepiej dopasowany do naszego rynku niż Airbus: zarówno jeśli chodzi o zasięg, konfigurację wnętrza, jak i dostępność załóg i obsługi technicznej w miejscach, do których latamy. Airbus oczywiście też jest bardzo popularny i ma odpowiednie zaplecze, ale przy tego typu postępowaniu decydują naprawdę niuanse.
Czy wybór Boeinga ma jakikolwiek związek z opóźnieniami przy produkcji nowych Airbusów?Tym się nie przejmujemy. Staramy się działać tak, aby nie było ryzyka. Nawet gdy zamawialiśmy Boeinga, który co kilka miesięcy przysyła nam aktualizację, dotyczącą produkcji i tego, jak ona postępuje i na jakim jest etapie, zdecydowaliśmy się wziąć samoloty rok później. Pierwsze samoloty, zamówione jeszcze wtedy 737-800, mieliśmy dostać w 2017 roku. W każdej chwili mogliśmy jednak zamienić je na MAX-y, i tak też zrobiliśmy. Opóźniliśmy dostawę celowo, po pierwsze dlatego, żeby nie narazić się na opóźnienia, które mogłyby się zdarzyć w środku sezonu, co mogłoby mieć dla nas duże konsekwencje. Po drugie, chcemy, aby przez ten czas na rynku pojawiło się już kilku operatorów 737 MAX, którzy będą mieli obsługę techniczną, a porty lotnicze miały przygotowaną obsługę naziemną samolotu. Chcieliśmy dać rynkowi czas, aby mógł przygotować się na te samoloty. Bardzo ciężko i drogo jest być tym pierwszym, który wprowadza nową maszynę na rynek.
Mówimy o nowych samolotach, bierzecie natomiast pod uwagę przejęcie samolotów używanych?
To jest stały element naszego modelu biznesowego: leasingujemy samoloty i wykupujemy je z leasingu. To dosyć sprytne i logiczne, bo jeśli mamy samolot i użytkujemy go np. przez dwa lata, znamy jego stan techniczny perfekcyjnie. Kupowanie samolotu całkowicie z zewnątrz jest pewnym ryzykiem, którego nam nie potrzeba.
Czyli, jak rozumiem, Boeingi MAX-y to jedyny zaplanowany i oczekiwany przez Was model samolotu. Czy planujecie kolejne zakupy?Na razie nie. Rozmawiamy oczywiście z różnymi producentami sprzętu, bo trzeba mieć wiedzę na temat tego, co jest dostępne na rynku.
Czytaj także:Prezes Enter Air: Nigdy nie odwołaliśmy żadnego lotu (cz. I)Enter Air chce inwestować w nierentowne linie lotnicze (cz. III)