Air Berlin, nieco wcześniej niż się spodziewano, wycofuje się z obsługi części transatlantyckich połączeń. Sytuacji sprzyja huragan Irma, który spustoszył karaibskie lotniska.
Air Berlin złożył w sądzie wniosek o ogłoszenie upadłości w sierpniu, o czym
pisaliśmy wielokrotnie. Choć prezes firmy zapewniał, że loty odbywać się będą normalnie przynajmniej przez 3 miesiące, wiadomo już, że tak się nie stanie.
25 września na Karaiby z Niemiec nie wylecą już biało-czerwone samoloty. Nie polecimy z Dusseldorfu do Curacao (Antyle Holenderskie), Cancunu, Havany i Varadero (Kuba), a także do Punta Cana i Puerto Plata (Dominikana). Mało tego – Air Berlin poinformował już o dalszych cięciach połączeń dalekodystansowych. Od 17 września nie polecą samoloty z Berlina do Abu Dhabi, a od 30 września ze stolicy Niemiec do Chicago. Także loty do San Francisco i Los Angeles zostaną zawieszone dzień później, miesiąc wcześniej niż zapowiadano to wcześniej. Także tego dnia odleci ostatni samolot z Dusseldorfu do Bostonu.
Oficjalnym powodem cięć jest zmniejszenie ilostanu szerokadłubowych samolotów, ale wiadomo, że przyczyną tego są olbrzymie tarapaty finansowe firmy. Dotąd nie udało się bowiem wydzielić z Air Berlin dalekodystansowych usług, które w większości przynoszą jednak zyski. Te, których zarząd pozbywa się już teraz, miałby przynosić straty, lub „nie zarabiać”. Cały szereg połączeń transkontynentalnych będzie ciągle operował (zaplanowano nawet siatkę połączeń na 2018 rok), jednak dla nikogo nie jest tajemnicą, że zainteresowanie lotami niepewnego operatora, kasującego połączenia na miesiąc w przód, będzie malało i dojdzie do ich całkowitego wygaszenia, prawdopodobnie z końcem roku.
Zainteresowanie przejęciem dalekodystansowej floty Air Berlin jest Lufthansa. O tym, kto jeszcze chce kupić upadające linie lotnicze – piszemy
tutaj.