Zdaniem Wojciecha Balczuna, byłego przewodniczącego rady nadzorczej PLL LOT, sytuacja spółki nie jest jeszcze tak stabilna, jak się podaje. To ogranicza opcje zarządu w negocjacjach z pracownikami. – Strajk zawsze jest porażką obu stron – uważa menedżer, który w przeszłości przeprowadził m.in. restrukturyzację PKP Cargo.
Jakub Madrjas, Rynek Lotniczy: Zaskoczył Pana przebieg strajku w LOT?
Wojciech Balczun, były przewodniczący rady nadzorczej PLL LOT, były prezes PKP Cargo i Kolei Ukraińskich: Zaskoczył mnie skalą protestu i nieprzejednaną pozycją stron. Wydaje się, że w pewnym momencie górę wzięły emocje a wtedy „rozum śpi”. W zarządzaniu przedsiębiorstwami często występuje problem związany z tak zwaną „propagandą sukcesu”. Niczego nie umniejszam prezesowi Milczarskiemu, który ma swój współudział w dobrych wynikach finansowych spółki, ale jeśli popatrzymy na strukturę kosztów, strategię flotową i nowe kierunki, na to na jakich elementach spółka się „trzyma”, to jest to kontynuacja strategii wprowadzonej podczas restrukturyzacji przez prezesa Mikosza.
Do tego poprawiła się koniunktura dla całego lotnictwa, korzystna jest cena paliwa, które jest największą pozycją kosztową, a na sytuację korzystnie wpływa kurs dolara. Wystarczy delikatne tąpnięcie na rynku, zachwianie któregoś z tych czynników i LOT w dalszym ciągu może bardzo szybko ponownie znaleźć się na granicy. Myślę zresztą, że zarząd ma tego pełną świadomość i dlatego tak intensywnie walczy o zachowanie niskich kosztów pracowniczych.
Związkowcy często podkreślają, że zarząd przyznał sobie wysokie premie za świetną sytuację spółki, tymczasem pracownicy dalej muszą „zaciskać pasa”. Wielkie firmy, takie jak LOT mają dużą inercję – i ma ona wymiar zarówno pozytywny, jak i negatywny. Taka firma nie psuje się od razu, ale i nie naprawia w jeden rok. Problemy przewoźnika, dla którego najtrudniejszy był 2013 rok, były efektem psucia LOT-u, które trwało kilkanaście lat. Wszystkie wcześniejsze ekipy mają w nim swój udział, bo wyprzedawały majątek spółki żeby załatać lukę w przepływach finansowych. To była wyprzedaż aktywów: części utrzymaniowej, partnerskich firm w Grupie LOT. W efekcie w kolejnych latach przewoźnik był zdany przy zakupie usług na łaskę i niełaskę rynku. Przez wiele lat nikt nie myślał o strategii długofalowej i nie było pomysłu na to, czym ma być LOT. Gaszono tylko pożary – i moim zdaniem gaszono je benzyną. Później trzeba było ratować spółkę za bardzo wysoką cenę.
Cenę ratowania LOT-u ponieśli w dużej mierze pracownicy? Zdecydowanie zmiana systemu wynagrodzeń była jednym z najważniejszych elementów programu ratunkowego – i mam wielki szacunek dla strony społecznej za to, że mimo bez wątpienia wewnętrznego sprzeciwu, była w stanie w interesie firmy funkcjonować w ramach nowych zasad. Pracownicy rozumieli jednak, że LOT był absolutnie na granicy i takie kroki były niezbędne, żeby przetrwał. Pamiętajmy również, że to nie jest tak, że strona społeczna wysuwa tylko żądania i jest w stanie uciąć gałąź, na której siedzi. Często ma świadomość gdzie jest granica pomiędzy własną perspektywą, a interesem firmy.
Nie znam detalicznie sytuacji wewnątrz spółki, ale nie ulega wątpliwości, że w każdych warunkach należy prowadzić dialog i szukać porozumienia. Podczas restrukturyzacji PKP Cargo udawało nam się znaleźć złoty środek, gdzie nikt nie miał może pełnej satysfakcji, ale wypracowywane zostało rozwiązanie – i to pomimo wysokiej temperatury dyskusji nieraz zakończonej trzaskaniem drzwiami. W sytuacji LOT brakuje trochę tej empatii i ludzkiego dialogu. Ważna jest też uczciwość w prowadzonych negocjacjach – widziałem w mojej karierze przypadki, w których stronom wydawało się, że najważniejsze to „wykiwać” drugą stronę. A tu nie o to chodzi. Ja mówiłem związkom zawodowym – możecie mnie wymienić w każdej chwili, możecie iść palić opony, ja jestem tylko wynajętym menedżerem. Ale sytuacji spółki i pracowników nie zmieni jeden człowiek, którego się wymieni, trzeba znaleźć rozwiązanie.
Sytuacja w LOT jest obecnie ekstremalnie trudna, ale też ponad miarę wyeskalowana. Argumenty ekonomiczne po stronie zarządu na pewno są, bo publicznie nie mówi się, że sytuacja spółki jest dalej bardzo trudna. Jej model funkcjonowania nie do końca pomaga – świat lotniczy się zmienił, jest silna presja globalnych operatorów, którzy mogą minimalizować ryzyka ze względu na efekt skali, no i są linie low-costowe, które są bardzo elastyczne w swoim działaniu i w reagowaniu na przykład na spory ze związkami. Nie mam jednak wątpliwości, że Polska powinna mieć linię lotniczą. To służy całej gospodarce. Są przypadki, gdzie narodowe linie bankrutowały i były za bezcen sprzedawane, czego efekty były odczuwalne w skali całego kraju, a przede wszystkim następowało zmniejszenie roli międzynarodowej miast, w których miały one bazę.
Na to jest plan – budowa CPK w celu m.in. przekształcenia LOT w globalnego przewoźnika…Żeby to zrobić trzeba przede wszystkim pamiętać, do jakiej skali trzeba urosnąć. I tu jest pytanie: jaka jest strategia sfinansowania tego wzrostu. Po uzyskaniu pomocy publicznej na restrukturyzację LOT ma jeszcze przez wiele lat ograniczone możliwości w tym zakresie.
Kto straci najwięcej na tym strajku? Straci LOT jako spółka. Nie chodzi tylko o koszty odwołanych lotów i wynajmowania samolotów, bo to oczywiste, ale też o straty wizerunkowe. LOT w świadomości polskich klientów to wiarygodna firma i mam nadzieję, że ten kryzys nie zachwieje tej marki, bo to ogromna wartość dodana. Sam wybieram LOT kiedy tylko mam taką możliwość.
Te straty to porażka obu stron. W moim przekonaniu strajk to zawsze jest ostateczność. Sukcesem rozmów w PKP Cargo było to, że nigdy nie przekroczyliśmy tej czerwonej linii, bo wtedy tracą także pracownicy. Trzymam kciuki za znalezienie kompromisu, za to żeby wszystkie strony zrozumiały w jakiej firmie pracują i nie rozdmuchiwały ponad miarę roszczeń – z jednej strony ani propagandy sukcesu – z drugiej.
Jednym z żądań związków zawodowych jest dymisja prezesa Milczarskiego. Czy postulaty strajkowe powinny zawierać tak konkretne aspekty? Kiedy główną rolę grają emocje, to spory się personalizują. Nie jestem zwolennikiem personalizowania sporów i sprowadzania ich do kwestii osobowych, ale przyznaję też, że czasem tak się po prostu dzieje. Każda zmiana zarządu to jest jednak niezależna decyzja właścicielska.
Tym właścicielem jest bezpośrednio premier, który nie przekazał nadzoru nad LOT żadnemu ministrowi. Taka konstrukcja nadzoru ma zawsze dobre i złe strony. W przypadku rozwiązywania sytuacji kryzysowej, nie ma już wyższej instancji, do której można się odwołać. Ewentualna interwencja premiera będzie rozwiązaniem ostatecznym, od którego nie będzie już odstępstwa.
Czy LOT może jeszcze wyjść z tego kryzysu silniejszy? Jeśli zobaczymy mądrość i poszukiwanie kompromisu, to może być to nauczka na przyszłość i „dobre” doświadczanie, w tym sensie, że pozwoli ono na uniknięcie kolejnych problemów w przyszłości. Ale powiem jeszcze raz – strajk to zgliszcza i spalona ziemia i powinien być ostatecznością. Jednak mleko się już rozlało i trzeba teraz szukać jak najlepszego wyjścia z tego kryzysu.