Czytając dzisiejszy komunikat producenta, można początkowo uwierzyć, że w końcu jesteśmy o krok od poznania dziennej daty zniesienia zakazów lotów dla najnowszej wersji 737. Jednak sama spółka przyznaje, że to tylko przypuszczenia.
Tych mieliśmy już co niemiara. Teraz mamy kolejne. Boeing szacuje tym razem, że samoloty wystartują i zaczną w końcu zarabiać w połowie 2020 roku. Producent opiera się przy tym „na naszym dotychczasowym doświadczeniu w procesie certyfikacji”. Brzmi to groteskowo, biorąc pod uwagę, jak przebiegała pierwsza certyfikacja Maksów.
– Oddanie bezpiecznych maszyn do służby to nasz najwyższy cel na liście priorytetów i jesteśmy przekonani, że tak się stanie. Żałujemy ciągłych trudności, jakie uziemienie 737 Max przedstawiło naszym klientom, organom regulacyjnym, naszym dostawcom i podróżnym – czytamy w oświadczeniu.
Boeing ma 29 stycznia przy okazji przedstawiania wyników finansowych spółki za ostatni kwartał 2019 roku podać szczegółowe informacje o swoich działaniach dążących do przywrócenia Maksów do latania. Wszyscy są ciekawi, co wtedy usłyszmy.
Ponad pół komunikatu stanowi jednak podkreślanie, że podana przez korporację z siedzibą w Chicago data, jest tylko przewidywaniem i nie można jej traktować jako pewnik. I to chyba najlepsze podsumowanie oświadczenia producenta, który boryka się z obniżeniem wiarygodności kredytowej (kilka dniu temu agencja Fitch Ratings obniżyła z A do A minus rating długoterminowi producenta Maksów),
finansowymi skutkami uziemienia i coraz bardziej zdenerwowanymi inwestorami, których łaska na pstrym koniu jeździ.