– Nie mam wątpliwości, że LOT łamie przepisy bezpieczeństwa. Stewardessa z niewielkim stażem, która po raz pierwszy jest numerem 1. w Dreamlinerze, nie przygotuje właściwie pasażerów do lądowania awaryjnego – mówi w rozmowie z Rynkiem Lotniczym Grzegorz, od kilku dni były pracownik Polskich Linii Lotniczych LOT.
U narodowego przewoźnika pracował od 22. roku życia. Od kilku dni bezrobotny, zwolniony za uczestnictwo w strajku. Jak sam o sobie napisał na Facebooku: „Po 33 latach budzę się jako były pracownik LOT-u”. – Pracuję na pokładzie od 29 lat. Mam 55 lat, na mnie rynek pracy już nie czeka – mówi w rozmowie z Rynkiem Lotniczym Grzegorz.
300 osób, może mniejGrzegorz był szefem pokładu na małych i średnich samolotach, a wcześniej – jeszcze przed Moniką Żelazik, o której przywrócenie do pracy walczą teraz związkowcy – przewodniczącym związku zawodowego Polskich Linii Lotniczych LOT. Strajkujący domagają się również wymazania nagany z akt Adama Rzeszota i przywrócenie do pracy
67 dyscyplinarnie zwolnionych w ten poniedziałek, strajkujących osób. Protest rozpoczęli
w czwartek 18 października.
Obecnie na listę strajkową związków PLL LOT wpisanych jest około 300 osób. Grzegorz przyznaje jednak, że w godzinach trwania strajku, czyli od 6:00 do 22:00, pod budynkiem jest ich mniej. Część z nich „nie wytrzymała ciśnienia” i rozpoczęła pracę, niektórzy wzięli zwolnienia lekarskie. – Nie wiemy, ile z tych początkowo strajkujących poszło na zwolnienia lekarskie, spowodowane rozstrojem nerwowym po spotkaniu z prezesem Milczarskim – opowiada.
„Byłem za Milczarskim”– Wszyscy potwierdzą, że ja naprawdę za tym prezesem byłem. Dlatego właśnie odszedłem z zarządu związków zawodowych. Ten człowiek zrobił jedną olbrzymią zmianę gatunkową – po raz pierwszy od kilkunastu lat, ja i chyba my wszyscy przestaliśmy się bać, że stracimy pracę. Przez ostatnie lata ta firma balansowała przecież na krawędzi – mówi Grzegorz.
Teraz jednak sytuacja diametralnie się zmieniła. Jak dodaje były szef pokładu w LOT, pamięta rok 1981, ale nie przypomina sobie, aby ktoś wyrzucał na dwór strajkujących. – To, co dzieje się w spółce przez ostatnie pół roku, sprawia, że ja nie odnajduję usprawiedliwienia dla tego człowieka. Odcięcie nas od gorących napoi i toalet, nakaz zwinięcia daszku, pod którym chroniliśmy się przed deszczem… To jest
zachowanie niegodne prezesa spółki skarbu państwa. To jest moja osobista porażka – podsumowuje smutno.
Grzegorz był jednym ze świadków
szarpaniny prezesa Rafała Milczarskiego z przedstawicielem związków zawodowych, Adamem Rzeszotem, o której piszemy
tutaj. – Dopiero na naszą uwagę, że łamie prawo po raz kolejny, odpuścił. Dzięki temu, wszyscy mogli wyjść z tego pokoju. Do niedawna zamykał się z koleżanką w toalecie i pokazywał jak się te toalety myje – mówi.
LOT łamie przepisy?Tymczasem rozczarowanie załóg pracą w spółce rosło od lat. Jak mówi Grzegorz, z powodu cięcia kosztów PLL LOT zrezygnowały z ćwiczeń ratowniczych na basenie, obowiązkowe loty kontrolne załogi – niegdyś raz na rok – teraz odbywają się raz na trzy lata, aby nie zatrudniać większej liczby instruktorów. Niektóre ćwiczenia przeniesiono też na formę e-learningu, która wiele wspólnego z wykonywaniem praktycznych zadań nie ma. – Można zamknąć komputer i nic nie umieć – podsumowuje Grzegorz.
Na pytanie, czy strajk i nieobecność tylu członków załóg pokładowych może działać negatywnie na bezpieczeństwo pasażerów, Grzegorz odpowiada zdecydowanie. – Nie chciałbym latać ze stewardessą, która w Dreamlinerze jest po raz pierwszy numerem 1. załogi, bo nie będzie wiedziała jak przygotować pasażerów do lądowania awaryjnego. Podobnie jak nie chciałbym być podróżnym samolotu, którego pilot po dniu pracy dostaje telefony z pytaniem, czy już wypoczął – mówi. – Nie mam wątpliwości, że przepisy bezpieczeństwa w LOT są obecnie łamane – dodaje.
Trzydzieści lat szczęścia– Całe moje życie z LOT-em to była dobra chwila. Ja tę pracę uwielbiam, a pasażerów, kiedy lecę, traktuję jak członków rodziny. My nie stajemy przeciwko przedsiębiorstwu, ale niestety, pasażerowie dostają odpryskiem. Wiem, że też ich krzywdzimy, ale naprawdę, sytuacja była zła i zbliżała się do katastrofalnej. Trzeba było to zatrzymać – mówi Grzegorz.