W ostatni wtorek minął rok od katastrofy należącego do Lion Air 737 MAX. Zginęło w niej 189 osób. Ta smutna rocznica skłoniła Stephena Dicksona szefa Federalnej Administracji Lotnictwa do zabrania głosu. Nie jest jednak przypadkiem, że oświadczenie zbiega się z terminem przesłuchania przed Kongresem dyrektora generalnego Boeinga – Dennisa Muilenburga.
Kilka dni temu ukazał się raport indonezyjskich śledczych. Wynika z niego, że do tragedii, która kosztowała życie więcej osób niż pochłonęła największa katastrofa w historii polskiego lotnictwa, doprowadził wadliwy system MCAS, niedostateczne przeszkolenie pilotów i błędy w serwisowaniu samolotu przez mechaników. Za te dwie pierwsze przyczyny odpowiada Boeing i… FAA.
– Jako administrator FAA zapewniam podróżujących, że oddani swojej pracy profesjonaliści z mojej agencji nigdy nie spoczną w swojej misji poprawy bezpieczeństwa ruchu lotniczego. Światowa społeczność lotnicza musi nadal koncentrować się zrozumieniu, w jaki sposób interakcja człowieka wpływa na bezpieczeństwo maszyn, którymi latamy. Będzie to wymagało ścisłej współpracy organów regulacyjnych w celu ponownego przeanalizowania długookresowych założeń w celu osiągnięcia wyższego poziomu bezpieczeństwa – stwierdził Stephen Dickson. – FAA jest w pełni zaangażowana w realizację wszystkich zaleceń zgłoszonych przez śledczych, w tym tych, które odnoszą się do tego, kiedy, czy i na jakich warunkach 737 MAX powróci do służby. Jak wielokrotnie powtarzaliśmy, samolot będzie latał tylko i wyłącznie, gdy zostanie uznany za w pełni bezpieczny – podkreślił szef Agencji.
Warto zwrócić uwagę, że
tuż po drugiej katastrofie MAX-a ukazały się informacje świadczące o tym, że FAA, nie mając wystarczającej ilości pieniędzy i specjalistów, zatrudniało do certyfikacji MAX-ów ekspertów zewnętrznych z Boeinga. Sytuacja kuriozalna. Pogłębia ją jeszcze raport przygotowany na zlecenie FAA przez międzynarodowych specjalistów. Nie tylko potwierdzili oni łamanie zasady, że nie można być sędzią we własnej sprawie, ale i wykazali, że producent naciskał na swoich pracowników, by ci pomogli regulatorowi szybko i bezproblemowo certyfikować maszynę, która miała jak najszybciej stanąć w szranki z A320neo i bić się o najintratniejszy segment rynku.
Słowa Dickson mogą być próbą ucieczki od odpowiedzialności Agencji za to, że najpierw na rynek trafił nieprzetestowany samolot, a potem FAA razem z producentem zapewniali o „pełnym zaufaniu do MAX-ów”, mimo że cały świat nakazał uziemienie najnowszych 737.
Obecnie szef Boeinga tłumaczy się przed kongresmenami.
Przypomnijmy, że domagają się oni głębokich zmian w zarządzie koncernu oraz przebudowania procesu certyfikacji maszyn. – Tutaj nie chodzi o to, że jeden człowiek popełnił błąd. Nie mogą go po prostu powiesić i powiedzieć, że był odpowiedzialny za całe to nieszczęście. Tu chodzi o kulturę korporacyjną i nie sądzę, że całą sytuację można uporządkować w sytuacji, kiedy ludzie, którzy są jej częścią, nadal są w firmie – mówił Reutersowi demokratyczny kongresmen Peter DeFazio. To właśnie ten polityk stoi na czele Komisji Transportu i Infrastruktury, która dziś przesłuchuje Dennisa Muilenburga. Zeznania dyrektora generalnego Boeinga będą istotne nie tylko dla przyszłości samego producenta, ale również i dla Federalnej Administracji Lotnictwa.