Pracownik PLL LOT pożyczył od czterech pasażerów pieniądze na naprawę usterki. Teraz linia przeprasza i obiecuje wyciągnięcie wniosków. – Ustalamy, dlaczego nasz station manager nie miał potrzebnej kwoty ze sobą. Wiemy, że pożyczenie pieniędzy od pasażerów to była bardzo zła decyzja – mówi w rozmowie z Rynkiem Lotniczym Konrad Majszyk z biura prasowego Polskich Linii Lotniczych LOT.
Niecodzienna sytuacja miała miejsce na lotnisku w Pekinie. Dreamliner polskiego przewoźnika nie mógł odlecieć do Warszawy z powodu usterki pompy paliwowej. Aby zmniejszyć opóźnienie i umożliwić szybszy start samolotu, przedstawiciel LOT-u postanowił… pożyczyć pieniądze na naprawę od czterech pasażerów. I chociaż kwota w wysokości 1300 zł została zebrana, ruch przedstawiciela LOT-u nie spotkał się z aprobatą pasażerów.
LOT bije się w pierś„Przepraszamy naszych Pasażerów za opóźnienie i powstałe z tego powodu niedogodności. Z naszych ustaleń wynika, że doszło do błędów pracownika Boeinga i pracownika LOT-u. Przedstawiciel Boeinga, który był odpowiedzialny za wydanie części potrzebnej do naprawy usterki Dreamlinera, oczekiwał zapłaty w gotówce. Nie powinien tego zrobić, ponieważ rozliczenia z LOT-em są bezgotówkowe” – czytamy w oficjalnym komunikacie przewoźnika.
Jak się okazało, pracownik LOT-u nie dysponował odpowiednią kwotą w gotówce, co także jest przedmiotem wyjaśnień. Przedstawiciel linii chciał maksymalnie przyspieszyć wylot i tak już opóźnionego samolotu do Polski. Z jego relacji wynika, że podjął wówczas decyzję, by poprosić o wsparcie wąskie grono pasażerów, których, jak twierdzi, znał.
„To była jego wyłączna decyzja, nie konsultował jej z nikim w LOT” – podkreśla narodowy przewoźnik. I dodaje, że rozumie dobre intencje station managera, jednak z punktu widzenia firmy decyzja była błędna. „Nigdy na żadnym etapie nie powinien angażować pasażerów w takiej sytuacji. Pieniądze zostały im zwrócone bezpośrednio po lądowaniu w Warszawie. Wyciągniemy z tej sytuacji wnioski i konsekwencje” – obiecuje LOT w komunikacie. Usterka Boeinga 787 Dreamliner o numerze rejestracyjnym SP-LRH została usunięta w Pekinie, a rejs LO92 dotarł wczoraj z opóźnieniem do Warszawy.
„Nie kontrolujemy dziennikarzy”W rozmowie z naszym portalem Konrad Majszyk odniósł się także do doniesień z
money.pl, jakoby LOT już na lotnisku w Warszawie kontrolował dziennikarzy, chcących porozmawiać z pasażerami feralnego rejsu. – LOT nie ma nic wspólnego ze Strażą Ochrony Lotniska. Ona podlega PPL-owi – tłumaczy przedstawiciel przewoźnika.
Po październikowym strajku w porcie na Okęciu wciąż obowiązuje zakaz nagrywania. Jak dowiedział się Rynek Lotniczy, służby mogły zareagować na pojawienie się na lotnisku dziennikarzy.