– Presja na ochronę środowiska jest taka, że przewoźnicy będą odchodzić od samolotów czterosilnikowych z racji większej efektywności kosztowej – powiedział nam Sebastian Mikosz, starszy wiceprezes ds. relacji członkowskich i zewnętrznych Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych (IATA), podczas Kongresu Rynku Lotniczego.
Były prezes
Polskich Linii Lotniczych LOT był gościem
debaty otwierającej wydarzenie, które zorganizował Zespół Doradców Gospodarczych TOR w Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Mikosz jest przekonany, że z pandemią można żyć, tylko trzeba się nauczyć nią zarządzać, niemniej możemy zapomnieć o beztrosce sanitarnej. Ponadto odniósł się do przyszłości airbusów A380 i boeingów 747.
Co jest teraz według Pana priorytetem dla branży lotniczej?Numerem jeden jest restart całej branży, czyli żeby branża zaczęła znowu latać. To jest coś bez czego inne projekty nie istnieją. Chcielibyśmy, żeby jak najszybciej były skoordynowane i uregulowane globalne warunki latania. Pasażerowie muszą wiedzieć, że wszystkie rynki się otworzyły i na jakich warunkach można latać. Żeby to wszystko było niezmienne. Niektóre rynki się bowiem otwierają, a inne w tym samym czasie zamykają. Ten chaos administracyjny powoduje, że w naszej ocenie jeszcze nie ma restartu. Największe rynki pozostają jeszcze zamknięte, takie jak Chiny czy Australia. Stany Zjednoczone dopiero się otworzą, podobnie jak niedawno Kanada. Priorytetem jest więc absolutny restart, żeby można było zacząć operować i powiedzieć, że trwale wychodzimy z pandemii.
Czy terminy "niepewność" i "odporność" pozostaną z nami jeszcze przynajmniej na dwie lub trzy dekady?Podstawowym przekazem musi być to, że musimy nauczyć się żyć z pandemią. Ona nie zniknie i oczekiwanie, że nagle nie będzie dziesiątej, dwunastej czy piętnastej fali jest błędne. One będą. Tylko jeden wirus udało się ludzkości praktycznie wyeliminować i w tej chwili jesteśmy w sytuacji, w której musimy przyjąć, że ten koronawirus jest jak pospolita grypa. Coraz więcej osób jest zaszczepionych, pojawią się pewnie odpowiednie leki. Może będziemy bardziej zwracać uwagę na warunki sanitarne i epidemiologiczne. Pewnie już nie wrócimy do takiej beztroski sanitarnej, ale na pewno będzie tak, że nauka funkcjonowania z wirusem żyjącym wśród nas jest najważniejszym wyzwaniem, żeby nie straszyć nim niepotrzebnie, ale nim zarządzać.
Czy szczepienia będą wkrótce obowiązkowe dla wszystkich pracowników linii lotniczych, portów lotniczych czy przedstawicieli branży turystycznej? To jest indywidualna decyzja każdego kraju. Na pewno obserwujemy zjawisko ograniczania w kolejnych krajach dostępu do usług dla osób niezaszczepionych i to będzie de facto wymuszało coraz więcej szczepień. Bardzo wiele państw Europy nie dopuszcza już do możliwości korzystania z imprez kulturalnych czy restauracji. Wszędzie tam gdzie jest dużo ludzi, to ten pas sanitarny będzie wymagany i to jest odpowiedź na to.
Kiedy możemy się spodziewać wymiernych efektów walki o neutralność klimatyczną?Według mnie one już są. Największym problemem jest to, że funkcjonuje przekonanie, że dopiero wirus COVID-19 spowodował, że zaczęliśmy się tym interesować. My już jako branża zmniejszyliśmy emisje i zobowiązaliśmy się w 2009 roku, żeby półtorej procenta efektywności osiągnąć do zeszłego roku, a osiągnęliśmy 2 proc. przy wzroście ruchu. Pytanie jest takie, co możemy zrobić do 2050 roku? Jak skutecznie dalej obniżać te emisje? Niemniej my już naprawdę bardzo, bardzo istotnie obniżyliśmy emisje i efektywność energetyczną.
Jak długo więc będziemy mogli podziwiać jeszcze na niebie Jumbo-Jety i Super Jumbo?Myślę, że tak długo, jak linie lotnicze będą miały rachunek ekonomiczny, niemniej presja na ochronę środowiska jest taka, że przewoźnicy będą odchodzić od samolotów czterosilnikowych z racji większej efektywności kosztowej, kiedy się przerzucą na maszyny dwusilnikowe. To będzie proces, który potrwa kilka lat i mało będzie takich przypadków radykalnych.